Chmury

  • Twój barszczyk jest mało ostry.

Oświadczyła, po czym ogłosiła wszem i wobec, tonem nie uznającym jakiegokolwiek sprzeciwu, że poszuka w internecie przepisu na ostry barszczyk.

  • W Internecie? I co, zaraz też zobaczysz na ekranie smak tego barszczyku? – zauważył złośliwie Mac.

A jednak.

Widziałam, że w ma wielką ochotę uśmiechnąć się, ale nie zrobi tego, by nie rozzłościć siostry, bo ta jego uwaga miała jedynie za zadanie wprowadzenie do przedświątecznej atmosfery niewielkiego elementu mającego ją rozładować. No bo po jakie licho to sztuczne napięcie, obowiązek pogoni za prezentami i te dyskusje o tym, co na stole musi być? Koniecznie! Nie musi. Każda pani domu jest jedyną i niepowtarzalną, jej dom i jej stół jest także jedynym i niepowtarzalnym. Wobec tego faktu nie powinna ona ulegać tym jakimś nieskoordynowanym próbom wpłynięcia na jej osobistą opinię, przeprowadzanym przez obciążonych nadproducyjnością własnych firm przedsiębiorców, którzy, nie za bardzo wiedząc, gdzie z własnym towarem, wykorzystują każdą okazję jego zbytu. Takie rodzinne uroczystości są wspaniałym rynkiem dla nich.

Ale nie nasz stół.

Nie mój stół.

Na wiele spraw poglądy Maca były inne niż jego siostry a i on sam był inny.

Sprawiała to czteroletnia różnica wieku?

Niewielka, ale pozwalająca rodzeństwu, w jego pierwszych latach życia, na indywidualny rozwój.

Bardzo byli za sobą. Mimo, że pokończyli różne szkoły, mimo że nie mieli wspólnych znajomych, także ich życie zawodowe wyglądało zupełnie inaczej – Mac, kierujący prawniczą kancelarią, co prawda jeszcze nie jej szef (ale z widokiem na to stanowisko) i Malvina – krytycznie podchodząca do wszystkiego, co ją otacza i otwarcie komentująca wszystko, to, co ją drażniło.

Ona już była szefową biura, tyle, że transportowego.

Obydwoje pewni swojego zdania, lubiący przeforsowywać je i budzący zaufanie otoczenia.

  • Podobno został opracowany taki specjalny program, umożliwiający odbieranie zapachów przez internet – powiedziała na jej obronę Katarzyna, narzeczona Maca.

A moja córka w podzięce ugryzła ją w rękę:

  • Poważnie? Bo większej bzdury nie słyszałam.
  • A tak, poważnie, i to nie jest jakiś tani kawał aprilisowy – zapewnił Mac, stając po stronie swojej przyszłej i obecnej.

Po czym zaczął objaśniać, że w programie chodzi o konfrontację zmysłów wzroku ze zmysłami smaku, których to źródło znajduje się w odpowiednich obszarach mózgu.

Spojrzałam spod oka na Katarzynę.

Ta wielka, ta ruska nie pomagała i nie tłumaczyła nikogo. Nie oczekiwała też z żadnej strony wsparcia czy obrony swojego zdania – ona brała sobie to, na co akurat miała ochotę, nie zważając na spustoszenie, które za sobą pozostawiała.

Katarzyna Wielka.

Moja synowa była inna – przyjemna, ugodowo nastawiona do całego świata, ze zrozumieniem wszystkich jego problemów.

Dobrali się z Macem wspaniale.

Także i tym razem, przewidując nadciągające chmury, próbowała je zawczasu rozproszyć.

Przyszłam jej na pomoc, bo i ja zauważyłam szarość na horyzoncie:

  • Barszczyk nie musi być i nie będzie.
  • Nie?!

Trochę zdziwiłam się, obserwując ich reakcję.

Ale tak prawdę mówiąc, to niby skąd mieliby wiedzieć, że najlepszą potrawą uświetniającą przyjęcie rodzinne jest zupa grzybowa?

Ja sama nie przykładałam do tej pory wagi do rozmów właśnie na ten temat, bo w moim domu rodzinnym był on sprawą tabu. Bo za zasłonką w salonie ukrywała się minora. Bo ci, co jawnie obnosili się ze swoją tożsamością byli degradowani w społeczeństwie. Nieuznawani przez system.

A to, co przychodziło z zewnątrz mogło być nieścisłe (tak delikatnie sprawę przedstawiając), a mniej delikatnie – po prostu zanieczyszczone, nie koszerne.

Bo, co prawda zakłada się, że źródło jest jedno, ale te tysiące przekazów, różniących się między sobą nie tylko szczegółami ale i sensem tekstu.

A sens tej całej historii był taki, by w swoim czasie wprowadzić rozłam w starym porządku, bo znudził się, bo człowiek potrzebuje zmian.

Owszem, lubi to, co znane, ale od czasu do czasu pozwala sobie na coś nowego, by odmienić punkt spojrzenia na sprawy, z którymi nie daje sobie rady.

Nadeszła pora na zupę grzybową, z lanymi kluskami, ze smażonym sandaczem i sałatką z czerwonej kapusty. Oczywiście kompociku z suszu nie będzie mogło zabraknąć.

I hałki.

No i dreidel.

Koniecznie!

Hanukkah bez dreidla, to nie Hanukkah.

©Ursula Vortag

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: